Nie zamierzamy zanudzić Cię, Czytelniku, kronikarskim omawianiem dziejów lokalnej oświaty ab urbe condita, choć temat to rozległy i ciekawy; kilka faktów elementarnych jednak przypomnieć się godzi. Szkołę parafialną w Skawinie ufundował założyciel miasta Kazimierz Wielki przy okazji erygowania kościoła parafialnego zaledwie pół roku po podpisaniu aktu lokacyjnego w listopadzie 1364 r. Nasz niewielki gród wydał w ciągu stuleci wielu mężów uczonych i ludzi zasłużonych, jednak przez pięćset siedemdziesiąt pięć lat żądna wiedzy młodzież skawińska, ukończywszy szkołę elementarną wędrowała do Krakowa, by tam pobierać dalsze nauki. W pięćset siedemdziesiątym szóstym roku istnienia miasta rozpoczęła się wielka wojna i ponad pięć lat trwająca okupacja. Polskie szkolnictwo średnie, podobnie jak i wyższe, zostało zlikwidowane przez władze Generalnej Guberni. Historia jednak lubi paradoksy. Właśnie w tym okrutnym czasie, w głębokiej konspiracji, po raz pierwszy młodzi skawiniacy realizowali tutaj, na miejscu, programy szkoły średniej. Tajne nauczanie historii, geografii i ojczystej literatury – przedmiotów wykreślonych z programu gubernialnych szkół – objęło znaczną część uczniów klas starszych obu miejscowych ,,podstawówek”, ale bardzo prędko rozszerzono je na młodzież starszą, która chciała zdobywać wykształcenie średnie. Na początku okupacji zjechali do Skawiny małżonkowie Podobowie, profesorowie gimnazjum w Środzie Wielkopolskiej włączonej wówczas do Trzeciej Rzeszy. Obydwoje przez cały czas pobytu w Skawinie uczyli konspiracyjnie; ona-przedmiotów humanistycznych, on – ścisłych. Zasadniczy trzon kadry pedagogicznej tworzyli nauczyciele miejscowych szkół podstawowych, spośród których wielu miało pokończone Wyższe Kursy Nauczycielskie, międzywojenny odpowiednik studiów półwyższych. Nauka odbywała się w domach prywatnych, w małych grupkach zwanych kompletami. Nie trzeba zapewne przypominać, z jakim ryzykiem była połączona ta nauka; być morze świadomość niebezpieczeństwa dopingowała uczniów do wytężonej pracy, bo bez podręczników, bez pomocy naukowych, gabinetów i bibliotek szkolnych zdobywali wiedzę tak rzetelną, że już wiosną 1945r. pozdawali egzaminy do wyższych klas krakowskich gimnazjów, a niektórzy przystąpili do tzw. małej matury. Raz rozbudzona potrzeba kształcenia się nie wygasła i po wojnie. Pod koniec roku szkolnego 1944/1945 liczna grupa uczniów kończących klasy szóste i siódme zgłosiła chęć dalszej nauki i zupełnie realne stało się założenie w Skawinie prywatnego gimnazjum. Z taką inicjatywą wystąpiła pani prof. Pinowska-Dynowska – uzyskała zgodę władz oświatowych, zawarła odpowiednie porozumienie co do warunków wynajmu sal w szkole podstawowej i zebrała kilkudziesięciu kandydatów, których rodziców stać było na opłatę czesnego. Z początkiem września 1945r. zainaugurowano w pierwszym w dziejach naszego miasta gimnazjum ogólnokształcącym. Szkoła była koedukacyjna, co w owym czasie stanowiło rzadkość (jedenaście krakowskich gimnazjów dzieliło się na męskie i żeńskie). Trudno dziś dociec, dlaczego po dwóch latach istnienia prywatne gimnazjum przestało istnieć. Uczniowie jego zostali przyjęci do odpowiednich klas szkół krakowskich i powiększyli tłumek dojeżdżających. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez kolejnych siedem lat. Na samym początku lat pięćdziesiątych pejzaż naszego miasta gwałtownie się zmienił: wraz z budową Huty Aluminium rozpoczął się wielki napływ ludności do Skawiny, ilość młodzieży gwałtownie wzrosła i założenie tutaj pełnej szkoły średniej stało się potrzebą pilną. Energiczne zabiegi ówczesnych władz miasta pod kierunkiem przewodniczącego MRN Emila Marcinkiewicza oraz ówczesnego radnego dra Czesława Szmigla dały pozytywny rezultat: 28 lipca 1954 r. minister oświaty wydał zarządzenie nr SOI – 4536/54, mocą którego w Skawinie powstało Liceum Ogólnokształcące. Ówczesny system oświatowy opierał się na siedmioklasowej szkole podstawowej, po której uczeń mógł iść do zawodówki lub technikum i tam zaczynał edukacje do klasy pierwszej, albo do liceum, w którym po egzaminie wstępnym był przyjmowany do klasy ósmej. Krakowskie licea prowadziły wyłącznie klasy VIII-XI, w mniejszych środowiskach tworzono „jedenastolatki”, tzn. szkoły prowadzące ucznia od klasy pierwszej do jedenastej i taki właśnie charakter miało nasze liceum. Oficjalna nazwa utworzonej nowo placówki brzmiała: Szkoła Podstawowa nr 1 i Liceum Ogólnokształcące w Skawinie. Pierwszym dyrektorem rozwojowej szkoły został Władysław Smrokowski, który wraz z żona, nauczycielką, wtedy właśnie przeprowadził się do Skawiny Jemu też przypadł w udziale trud prac organizacyjnych, rekrutacja do klasy ósmej, dbałość o dobry poziom nauczania, słowem-cała ta żmudna, czasochłonna krzątanina, tak niepozorna, nieefektowna, często nie doceniana, a przecież niezbędna dla normalnego funkcjonowania szkoły. Kadra składała się głównie z nauczycieli szkoły podstawowej; dodatkowo zatrudniono nauczyciela fizyki, prof. Teodora Werbera oraz profesorkę języka polskiego, ucząca również historii – Aleksandrę Jaworczakowską. Już jednak w następnym roku przyjęto pięciu nauczycieli z ukończonymi wyższymi studiami: prof.: Józef Meissner, polonista, objął przedmiot i wychowawstwo klasy dziewiątej po p. Jaworczakowskiej, która znalazła zatrudnienie w Krakowie. Prof. Adam Mueck, rusycysta, również w 1955 r. rozpoczął swą trzydzieści lat trwającą pracę pedagogiczną w liceum. Prof. Edward Marszał uczył matematyki, prof. Maria Mastalerz – historii, a istotnym omnibusem okazała się prof.. Wanda Wołosiecka ucząca geografii, biologii i chemii, a w wolnym czasie od zajęć prowadząca obozy wędrowne. Zaraziła ona bakcylem turystycznym sporą grupę młodzieży, wychowała sobie następczynię w osobie uczennicy Jadzi Gawle, a wakacyjne wędrówki z plecakiem stały się jedną z najmilszych tradycji licealnych. Kolejne zmiany kadrowe nastąpiły w 1956 r. Prof. T. Werber przeszedł do pracy na wyższej uczelni, a jego miejsce zajął p. prof. Marian Kościelny; przyjęto też nową nauczycielkę wychowania fizycznego, mgr Grażynę Smorongiewicz, oraz polonistkę, Annę Kudelową, która w liceum uczyła języka angielskiego. Najpoważniejsze zmiany dokonano na „szczycie”: dyrektorem szkoły został Piotr Jaskiewicz, matematyk. Jego poprzednik i organizator szkoły pozostał na stanowisku zastępcy dyrektora. W pierwszym roczniku licealistów rozpoczynało naukę czterdzieści troje uczniów płci obojga. Promocję do klasy dziewiątej uzyskało trzydzieści dwoje. W jednym tylko roku „odsiew” wyniósł 25,6%. Bardzo dużo! Po czterech latach szkołę ukończyło 20 absolwentów, czyli mniej niż połowa startujących. Przez najbliższych parę lat taka sytuacja miała się powtarzać: klasę ósmą z reguły rozpoczynało około czterdziestu pięciu młodych ludzi, po roku zostawało około trzydziestki, a do matury dochodziło znacznie mniej: rekordowo mało w 1960 r.: siedemnaście osób. Odsiew ten, choć tak duży, był konieczny ze względu na poziom szkoły. Niemniej sprawa była bolesna i niepokojąca – obawiano się, by nie stało się to zwyczajem, ale w roku 1959 czarna passa się przełamała: po raz pierwszy ówczesna klasa dziewiąta prowadzona przez prof. Adama Muecka zakończyła rok w komplecie. Wszyscy uzyskali promocję. Ten sam sukces powtórzyła owa klasa za rok – niestety, na maturalnym finiszu już się bez „oblania” egzaminu nie obeszło. Szkoła krzepła i rozwijała się nie tylko ilościowo. Młódź licealna coraz częściej ujawniała rozliczne talenta, wzbogacając życie szkoły i środowiska. W najstarszej klasie w historycznym pierwszym roczniku pojawił się bardzo sympatyczny zespół wokalny, śpiewający nie tylko dla szkoły i miasta, ale także dla pensjonariuszy Domu Spokojnej Starości w Batowicach. W szkole powstał chór organizowany przez dyr. W. Smrokowskiego, a prowadzony przez niestrudzonego krzewiciela kultury muzycznej, śp. Jerzego Wiechoczka. Te zespoły wokalne, duży i mały, rozsławiały imię szkoły w okolicy i zdobywały pierwsze laury na konkursach zespołów śpiewaczych. Imprezy artystyczne, przeważnie tzw. „składanki”, urozmaicały ubogie jeszcze wówczas i szarawe życie rozwijającego się miasta. Śmiano się więc z niefortunnych zalotów Hrabiego Horeszki – Zygmunta Chramca do Zosi, czyli Kazi Cymierkiewiczówny, hojnie nagradzano oklaskami piosenkarzy i chór. Epoka była przed telewizyjna, a rozrywka oferowana przez licealistów była w dobrym stylu. Drugą dziedziną, w której znajdowały upust bujne temperamenty licealistów, był sport. Kilkanaście dziewcząt uprawiało gimnastykę artystyczną i lekkoatletykę, Bogdan Werhun okazał się zdolnym florecistą, niemal wszyscy uprawiali turystykę. Maj 1958 roku przyniósł pierwszą w historii szkoły i miasta maturę. Nie ma co ukrywać, było to ogromne przeżycie nie tylko dla abiturientów i ich rodzin, ale i dla nauczycieli i młodszych kolegów. Zaledwie trzech spośród dwudziestu absolwentów rozpoczęło studia w roku ukończenia szkoły. Byli to: Andrzej Kubas- Wydz. Prawa UJ, Stefan Sikora – filologia angielska UJ oraz Wiesław Warzocha – AGH ( później zrezygnował z uczelni technicznej i ostatecznie ukończył prawo ). Kończył się okres pionierski. Szkoła okrzepła i zdobyła akceptację wśród mieszkańców Skawiny, jak i u władz oświatowych. Liceum rozwijało się systematycznie. Rozwijało się pod każdym względem: liczebnie -bo przybywało młodzieży, jakościowo – bo rósł poziom wiedzy i ilości absolwentów, przyjmowanych na studia, organizacyjnie – bo uruchamiano liceum dla pracujących, wreszcie lokalowo – bo zbiorowym wysiłkiem dobudowano trzecie piętro. We wrześniu 1960 r. po raz pierwszy pojawiły się dwa równoległe oddziały klas VIII: ,, a” i ,,b” .Zanim zdążyły dojść do matury (a były to dobre klasy i odsiew w nich nie był duży! ) , szkoła zrobiła się za ciasna. W roku szkolnym 1963/64 przeniesiono klasy od pierwszej do siódmej do Szkoły Podstawowej nr 2, czyli po prostu ,,za ścianę”, i liceum pozostało jednym użytkownikiem swojej połowy budynku. Najwyższa to już był pora, bo do szkoły wkraczał trzeci oddział równoległy – ,,c”, a we wrześniu1967 z trzech nadmiernie licznych klas dziesiątych utworzono oddział czwarty – ,,d”. Była to operacja trochę bolesna: na półmetku są już ze sobą zżyci, ale w końcowym efekcie wszystkim to na dobre wyszło. Dojrzewała też idea liceum dla pracujących. Jego zalążkiem stał się oddział przygotowujący do eksternistycznego zdawania klasy ósmej, utworzony na początku lat sześćdziesiątych. Okazał się on efemerydą -rozsypał się po niecałym roku, ale najzdolniejsi i najbardziej wytrwali przenieśli się do krakowskich szkół, pokończyli je, a jeden uczestnik tej pionierskiej grupki skończył studia, zdobył tytuł naukowy i pozostał na uczelni. Potem przez parę lat nic się w tym względzie nie działo, dopiero w 1969 r. powołano do życia Liceum dla Pracujących, początkowo korespondencyjne, potem zaoczne, a wreszcie w czasie kolejnej reorganizacji połączone wraz ze Szkołą Podstawową nr 2 oraz liceum „dziennym” w Zespół Szkół Ogólnokształcących. Ten osobliwy twór funkcjonował przez dwa lata, od 1978 do 1980, poczym ku ogólnej uldze powrócono do dawnego stanu rzeczy. W ciągu kilkunastu lat działania Liceum dla Pracujących opuściło parę setek absolwentów, wielu z nich pokończyło studia, wielu zajmuje poważne stanowiska i w Skawinie, i gdzieś w świecie. W dalszej części naszego biuletynu znajdziesz, Czytelniku, szersze omówienie dziejów tej zasłużonej placówki. W maju 1963 r. przystępował do matury szósty rocznik skawińskich licealistów. Dobry to był rocznik – 29 absolwentów na ogólną liczbę trzydziestu jeden, zdobyło indeksy różnych wyższych uczelni. Liceum skawińskie ten jeden jedyny raz przewyższyło najbardziej renomowane szkoły Krakowa pod względem ilości przyjęć na studia. Podobno procentowo był to rekord krajowy w 1964 roku. W tym samym roku szkolnym odeszło z liceum wielu nauczycieli: biolog i chemik -prof. Edward Gacek, matematyk -prof. Edward Marszał, historyk uczący też geografii – prof. Władysław Paryła, fizyczka -prof. Stanisława Peszko, pani od wuefu – prof.Grażyna Kwiatek. Zastąpili ich młodzi: prof. Zuzanna Gajda -historyczka ( potem anglistka ), Krystyna Siwek – geograf, Józefa Zając, po zamążpójściu Jaworska – fizyczka, Barbara Rzymkiewicz, potem Sławińska – biolog, Krystyna Wawszczyk – biolog i chemik, Kazimiera Gąsior potem Skałuba – matematyczka, Genowefa Żmuda -zajęcia techniczne i Jadwiga Gawle – pierwsza absolwentka liceum, która powróciła do swej szkoły już jako pani profesorka wf po ukończeniu Akademii Wychowania Fizycznego. Dwa lata wcześniej, po przeniesieniu do Krakowa prof. Józefa Meissnera, podjęła pracę w liceum prof. Jadwiga Wawrzaszek – polonistka, która już pracując w Skawinie ukończyła drugi fakultet – filologie germańską. W następnym roku odszedł również dyr. Piotr Jaskiewicz, a jego stanowisko zajął dyr. Józef Mańka – Żuradzki. Już w połowie lat sześćdziesiątych budynek liceum stał się za ciasny. Także sąsiedzi nasi, Szkoła Podstawowa nr 2, odczuwali dotkliwy brak sal. Z inicjatywy dyr. Mańki zawiązano w Skawinie Społeczny Komitet Rozbudowy Szkół, uzyskano aprobatę rodziców, którzy się opodatkowali na rzecz budowy trzeciego piętra, zgodnie z ówczesnymi obyczajami państwo dofinansowało całe to przedsięwzięcie i przystąpiono do pracy. Przemilczmy rozkosze uczenia się w rozgrzebanej i pełnej huku szkole; ostatecznie wtedy i młodzież, i nauczyciele cierpliwie znosili wszelkie niedogodności w słusznym przekonaniu, że się to przetrzyma, potem będą lepsze warunki pracy. I były! Oddanie pięciu nowych sal na III piętrze połączono z nadaniem szkole imienia Marii Skłodowskiej-Curie. Uroczystość odbyła się dnia 21.XII.1967 r. Przy wejściu do szkoły odsłonięto pamiątkową tablicę, potem były przemówienia, życzenia, a po części artystycznej zaproszono gości na zwiedzanie szkoły oraz wystawy portretów Marii Skłodowskiej – Curie. Dalszy rozwój bazy licealnej szedł w kierunku urządzania gabinetów przedmiotowych i klaso pracowni. Jeszcze przed rozbudową szkoły miała niezłe pracownie fizyko – chemiczną i biologiczną. Po rozbudowie budynku rozdzielono chemie i fizykę tworząc pracownie fizyczną; salę 12, też na nowo oddanym piętrze, przeznaczono na klasę radiotechniczno – plastyczną, natomiast dwie sąsiadujące ze sobą duże klasy nr 13 i 14 rozdzielono rozsuwanym przepierzeniem, co umożliwia wykorzystanie obu sal jako auli. Wszystkie te innowacje dokonały się jeszcze przed odejściem ze szkoły dyr. J. Mańki, który podczas roku szkolnego 1968/69 przeszedł do kuratorium, zostawiając na dyrektorskim stołku jego nieoficjalnego zastępcę, człowieka, jak jego poprzednik, kochającego młodzież i otwartego na nowe formy pracy – historyka mgra Mieczysława Kozłowskiego. Kierował no szkołą przez siedem lat i były to lata znaczące. Powstały wtedy sale: geograficzna, historyczna z Izbą Pamięci o Bohaterach II Wojny Światowej, polonistyczna i językowa. Szkoła otrzymała sztandar, na którym wyhaftowano: „Myśli, słowa, czyny – Ojczyźnie”. Mimo iż idea służby Ojczyźnie trochę się zdewaluowała, dewiza ta brzmi nadal czysto i uczciwie. Obok boisk, które zmodernizowano w okresie rozbudowy, pracownicy Szamotowni w czynie społecznym urządzili sztuczne lodowisko. Od jesieni do wiosny w godzinach dopołudniowych służyło ono obu szkołom: i Liceum i „Dwójce” jako miejsce odbywania lekcji wf, rekompensując częściowo bodaj brak sali gimnastycznej, a po południu okupowane było przez dzieciarnie całego miasta. Rozwój materialnej bazy szkoły kontynuował następca dyr. Kozłowskiego, mgr Edward Paluchniak, który doprowadził do powstania stołówki w adaptowanych pomieszczeniach piwnicznych. Około 40 % uczniów zawsze dojeżdżało do pobliskich wsi, a nawet z Krakowa. Ta część młodzieży pozbawiona była ciepłego posiłku przez praktycznie cały dzień. Poza tym w wielu rodzinach obje rodzice pracowali i obiady jadło się późno toteż szkolna stołówka stała się szczęśliwym rozwiązaniem problemu dla młodzieży, i wielu nauczycieli. Kończąc ten przydługi wywód o rozwoju skawińskiego liceum trzeba koniecznie przypomnieć pracownika z pierwszych – i z dalszych – lat istnienia szkoły. Zmieniali się dyrektorzy, przychodzili i odchodzili nauczyciele, a on trwał, aż stał się legendą szkoły. Pan Cyprian Karaś zaczął pracować niedługo przed wojną i zaraz po wojnie wrócił do swego służbowego mieszkania oraz do licznych obowiązków woźnego, palacza, konserwatora. Młodzież trzymał krótko, ale kochał tych urwipołciów, ratował ich z różnych opresji i nigdy, przenigdy nie skarżył, choć czasem groził, że to zrobi.
Anna Kudela